Płomienie sięgały wysokości 17 piętra Australia płonie. Na kontynencie mieszkają Jarociniacy. Ich miejsce na ziemi zamieniło się w piekło.
Rom Koneski, po polsku Roman Konieczny urodził się w Australii mieszka w Orbost. Miasto znajduje się we wschodniej Wiktorii, 400 kilometrów od Melbourne. Pali się jego miejsce na Ziemi. Pozostaje w kontakcie ze swoją rodziną w Jarocinie, Noskowie i Golinie. Przesyła zdjęcia i opowiada o rozmiarze tragedii, którą nam może być trudno sobie nawet wyobrazić.
Koniec grudnia i początek stycznia, był tragiczny. Ogień sięgał 50 metrów, to tyle co siedemnasto piętrowy blok. W Jarocinie najwyższy ma siedem pięter. Tylko deszcz jest w stanie coś zmienić. Strażacy nie mogą ugasić płomieni. Jeśli wiatr się zmienia, to pożar w jednej chwili przechodzi w inne miejsce. Mogą tylko próbować kontrolować sytuację i pomagać ludziom.
Musieliśmy zostawić wszystko
Dziewiątego stycznia o godz. 15.00 temperatura wynosiła 41 stopni, a o godz.18.00 spadła do 26C. Nie było wiatru, ale w jednej chwili sytuacja mogła ulec zmianie. Wtedy trzeba będzie uciekać, zostawić dom i dobytek. Ratować życie po prostu. Najgorszy był koniec roku.
- Wszyscy teraz mówią, że w tym roku przegapiliśmy Sylwestra.- wspomina Rom.- W kraju nie było uroczystości. W nocy z 30 na 31 grudnia nie spaliśmy w naszym domu, ponieważ było ostrzeżenie o ataku żaru. Płonących liści, które spadają z nieba, są bardzo niebezpieczne. Przerażająca noc.
Teściowa Roma była ewakuowana z Orbost do domu opieki w Sale helikopterem wojskowym. Oprócz ognia ogromnym zagrożeniem jest dym, znacznie utrudniający oddychanie. Razem z nią zostało ewakuowanych dwanaście osób.
- Moja żona – opowiada Rom- jest po przeszczepie serca. Musieliśmy opuścić dom i wyjechać, bo nie mogła oddychać. Uciekliśmy w stronę Melbourne. Cztery i pół godziny drogi od domu. Powrót był możliwy po sześciu dniach. Wtedy sytuacja trochę się poprawiła - dodaje.
Obecnie najgorzej jest w miasteczkach Club Terrace, Combienbar, Cann River i Mallacoota znajdujących się na wschód od Orbost. Miejsca zamieszkania Roma. Ludzie nie mają tam od dwóch tygodni prądu. Są odcięci od świata. Jedzenie i woda jest im dostarczana łodziami i z powietrza. Marynarka wojenna ma w gotowości dwa statki, ewakuujące w razie potrzeby ludzi z Mallacoota. Śmigłowce interweniują również z rzeki Mallacoota Cann i Combienbar. Oprócz pożaru dotarcie do miejscowości utrudniają powalone drzewa.
- W tym regionie było bardzo źle, 60 domów się spaliło - opowiada Rom. - Ludzie musieli uciekać helikopterem, łodziami, czym się dało. Ewakuowano cztery miasta. Mieszkańcy znaleźli bezpieczne schronienie 100 km od domów. Tam na stadionie przygotowano dla nich pomoc. Otrzymali łózko i jedzenie. Część już wróciła, ale niektórzy jeszcze nie są w stanie. Znajomy Roma, ma dom i ziemię, kilometr od Orbost. Mieszka tam siedemnaście lat. Był w domu jak pożar się rozszalał. Myślał, że to już koniec. Płakał z rozpaczy, mówiąc, że nie będzie miał siły ponownie tego przeżywać. Wiatr zmienił kierunek i to go uratowało. Wszyscy czekają na deszcz... Nadal jest gorąco, a to nie poprawia sytuacji.
Przez rok prawie nie padało. Tylko opady są w stanie zatrzymać żywioł. Jest bardzo sucho. Nie wiadomo, co będzie dalej z pożarem, w którą stronę się rozwinie. Ludzie starają jakoś sobie radzić, pomagać. W najgorszym momencie przez 2-3 dni nie dowozili do sklepu chleba, ani mleka. Rom miał kilka zmrożonych bochenków, podzielił się z sąsiadami. Mimo dotkliwej suszy i pożarów ceny jedzenia w sklepach nie uległy zmianie.
Naukowcy szacują, że w pożarach zaginęło przeszło 500 000 000 ptaków i zwierząt.
Ostatni podobny pożar miał miejsce trzydzieści lat temu. Pożary buszu są częścią życia w Australii. Tubylcy od zawsze wypalali go w chłodniejszych miesiącach. Nazywa się to „oparzeniem zimnym” i spala się wtedy tylko las, a ptaki i zwierzęta mają dużo czasu na ucieczkę. Później rosną nowe trawy i kwiaty, wracają ptaki i zwierzęta. Obecna sytuacja w Australii spowodowana jest nie tylko ekstremalnie wysokimi temperaturami, ale także suszą, która nasila się z upałami. Zmiany klimatyczne jakie zachodzą z roku na rok, pogarszają istniejący stan rzeczy.