reklama

W tej pizzerii byli chyba wszyscy, ale nie każdy wie, jak trafił do niej ten Włoch

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Salvatore Bruscia, najbardziej znany Włoch w Gostyniu. Ten 53-letni Sycylijczyk od 2009 roku prowadzi wraz z żoną najpopularniejszą pizzerię w mieście, przy ul Kolejowej. Szczęśliwy mąż, ojciec pięciorga dzieci. Skąd się wziął w Wielkopolsce, jakie były początki jego życia w Polsce? Wszyscy go znamy, ale właściwie nic o nim nie wiemy...
reklama

Jak pan w ogóle trafił do Gostynia? Palec na mapie?

Nie, to serce mnie tu poprowadziło (śmiech). Natalia przyjechała do Włoch na wakacje, trochę do pracy i tak się poznaliśmy. Na moje szczęście akurat trafiła do mojej wioski na Sycylii, Santa Cristina Gela. To było w 1998 roku, miałem 31 lat, a żona 23. Pracowała na agroturystyce. Od razu zwróciłem uwagę na piękną Polkę. 

I co, miłość od pierwszego wejrzenia?

Z mojej strony na pewno. Ale myślałem, że to będzie tylko takie wakacyjne zauroczenie, bo ona po 2 tygodniach wróciła do Polski na studia, a ja żyłem na Sycylii. Jak tylko wyjechała, to zacząłem się martwić, jak ja znajdę tę dziewczynę. Wymieniliśmy się numerami telefonów i tyle.

No tak, wtedy nie było innej możliwości komunikacji, żadnych messengerów, Facebooka, whatsappów. Mogliście tylko dzwonić... Jak więc się odnaleźliście?

To ona po miesiącu zadzwoniła, że chce przylecieć ponownie do Włoch, ale szuka zakwaterowania. Zaprosiłem ją od razu do siebie. Zanim zapytałem swoją mamę (śmiech). Nie mogłem zmarnować takiej szansy. Było nas sześcioro w domu, 5 braci i siostra, ja jestem pośrodku. Starsze rodzeństwo miało już rodziny i była najwyższa kolej na mnie.

A co mama na to?

Bardzo się zdziwiłem, ale od razu się zgodziła na ugoszczenie koleżanki. Polubiła Natalię i nie miała wątpliwości, czy dziewczyna z obcego kraju jest odpowiednią kandydatką na żonę. Przyjęła ją z otwartym sercem. Niestety, Natalia znowu wyjechała, bo studiowała wtedy w Poznaniu. Pojechałem więc wkrótce za nią, na święta Bożego Narodzenia. Miałem nadzieję, że mnie nie wyrzucą (śmiech).

Właśnie, czy w obu - katolickich przecież - krajach te święta obchodzone są podobnie?

Byłem zaszokowany ilością jedzenia, prezentami, przygotowaniami. U nas było wtedy o wiele skromniej, biedniej. W ogóle nie było tradycji obdarowywania się, jedyne prezenty dla dzieci to były słodycze („węgiel”) w ozdobnych skarpetkach na 6 stycznia. Ja nie wiedziałem, co to jest „prezent”. A tutaj wszyscy mają dla wszystkich upominki, to bardzo miłe. Choć co roku wpadam w panikę, co tym razem wymyśleć. Ale to lubię. I to zamieszanie, wszyscy coś robią, każdy ma jakieś zadanie. Naprawdę rodzinne święta i cała rodzina zaangażowana. Szaleństwo! Co roku koniec świata (śmiech).

Choinkę też ubieracie?

No tak, ale tylko jakieś bombki i światełka, tak, że widać to drzewko. Dla nas ważniejsza była „presepe” [z wł. stajenka- przyp. redakcji], co roku robiliśmy scenkę rodzajową. Każdy wkładał tam swoje najlepsze zabawki pomiędzy tradycyjne figurki. Dzieciątko Jezus wkładaliśmy dopiero na Wigilię, jakby się rodziło.

Jakie potrawy najbardziej panu smakowały? A co nie trafiło w gusta?

Większość potraw mi zasmakowała i lubię je do dziś. Ogólnie, lubię polskie jedzenie, najbardziej flaki czy żurek. Ale na Wigilię taka zupa owocowa z suszu... ojej, to nie dla mnie. Myślałem, że to do ciasta. Albo barszcz. Albo ciasto z makiem czy makiełki, na słodko. Nie rozumiem, jak można jeść mak.  A poważniej. Byłem tylko na święta, ale już wtedy wiedziałem, że Natalia musi zostać moją żoną. Wiedziałem, że nie odpuszczę.

Jak widać, nie odpuścił pan do dziś...

Tak, przez pół roku rozmawialiśmy przez telefon, za te rachunki to mnie mama prawie zabiła (śmiech). Przyleciałem więc do Polski, zamieszkałem w Poznaniu, gdzie ona miała szkołę. Już w 2000 roku wzięliśmy tutaj ślub, urodziły nam się dzieci i tak żyjemy w Polsce.

Łatwo było porzucić swój kraj rodzinny?

No nie było łatwo, tam została mama, rodzina, przyjaciele. Ale wiedziałem, że Natalia jest ważniejsza. Moja rodzina była tu na ślubie i tradycyjnym polskim weselu. Najbardziej wszyscy wspominają poprawiny, bo u nas czegoś takiego nie ma. No i czasem mnie odwiedzają. My też jeździmy na wakacje do Włoch, zawsze co najmniej na miesiąc, bo nie ma sensu krócej. Teraz przez pandemię nie widzieliśmy się długo, ale mam nadzieję, że pojedziemy tam latem.

Nie było planów mieszkania na Sycylii?

Żona nie chciała opuszczać kraju, rodziców, a że ma charakter jak większość Polek czy Włoszek - potulnie się zgodziłem (śmiech). Jej siostra ma męża Francuza i on też się słucha.

Więc zamieszkał pan w Polsce, kraju tak innym od słonecznych Włoszech. Jakie były początki, łatwo było się zaaklimatyzować?

Nie znałem w ogóle polskiego, ale Natalia szybko nauczyła się włoskiego i jako polonistka dbała o to, bym się uczył jej języka. Miałem na początku spore trudności z dogadaniem się, bo jako jedyny Włoch w mieście musiałem porozumiewać się tylko po polsku. Ale nie poddałem się. Najpierw pracowałem u teścia przy obsłudze jego sklepów obuwniczych, ale wiedziałem, że ma też od kilku lat pizzerię, więc poprosiłem, by dał mi szansę pracy w niej.

No tak, w końcu Włoch w pizzerii to chyba idealna kombinacja.

Tak mi się trafiło. Piękna żona z Polski i praca we włoskiej pizzerii. Jestem szczęściarzem. Prowadzimy tę pizzerię z żoną już od 25 lat i mamy stałych klientów.

A nie żal panu pięknej słonecznej włoskiej pogody?

Jak przy 40 - 42 stopniach trzeba było ciężko pracować na dworze [Salvatore wyrabiał z bratem żeliwne ogrodzenia – przyp red.] to z czego się tu cieszyć? Zresztą ta „sjesta”, o której wy Polacy zawsze wspominacie z pobytu u nas, to jakiś mit. Po obiedzie wracamy do pracy. Odpoczynek czy wygrzewanie się w słońcu to tylko dla dzieci, starszych ludzi i… turystów. Mi polska aura bardzo odpowiada. Choć byłem trochę w szoku podczas zimy, gdy było to minus 10 czy 15 stopni. U nas we Włoszech przy minus 5 zamiera wszelkie życie. 

Czy ma pan włoski temperament? Lubi pokrzyczeć, zrobić awanturę?

Nieeee, jestem spokojny. Nie umiem krzyczeć na ludzi. I trzymam wszystko w sobie, muszę sobie poukładać po swojemu. Bardzo rzadko wybucham jak wulkan. Zresztą Włosi może są głośni, machają rękami, ale nie są agresywni. Od krzyczenia są u nas kobiety (śmiech). 

To zupełnie jak u nas?

Tego nie powiedziałem (śmiech).

Czy pana zdaniem, jest różnica między sposobem wychowania w rodzinie włoskiej i polskiej?

Myślę, że niewielka. I tu i tu rządzą kobiety (śmiech). Sam miałem 31 lat i mieszkałem przy mamie i teraz widzę, że ten „włoski styl” jest coraz bardziej popularny w Polsce. Chłopacy się nie usamodzielniają, bo gdzie będą mieli tak dobrze jak u mamy? No chyba, że się zakochają.

Tak jak pan?

Tak jak ja (śmiech).

A pańskie dzieci mówią po włosku?

Raczej rozumieją, niewiele mówią po włosku. Można powiedzieć, że to przeze mnie trochę, nie jestem nauczycielem. Jak ja tu przyjechałem, to nie było w okolicy żadnych Włochów, więc uczyłem się polskiego. I uczę do dziś (śmiech). Czasami jakiś „Italiano”, gość wpadnie do pizzerii to sobie pogadamy po włosku, pożartujemy, pośmiejemy się - żebym nie zapomniał, jak się mówi w ojczystym języku.

W waszym domu króluje polska czy włoska kuchnia?

Włoska. To ja przeważnie gotuję dla mojej rodziny. Moje dzieci lubią polskie jedzenie, ale i tak zawsze kończy się na makaronie (śmiech). Zresztą Polacy ostatnio z pizzy przestawili się na makarony i zapiekanki, widzę to na co dzień w naszej pizzerii. Czy  arrancino albo sałatki.

Czy jest coś włoskiego, jakieś danie nie do zrobienia w Polsce, bo brakuje składników?

Tak, lasagne. Moja matka robiła lasagne zawsze z anelette. To taki makaron z dziurkami, takie małe kółeczka. Przekładała warstwami sos, mięso i ten ugotowany makaron. Nie znałem w ogóle plastrów suchego makaronu lasagne, zanim nie przyjechałem tutaj. Poza tym, zawsze jak jedziemy na Sycylię, to przywożę ze sobą z powrotem tak dużo włoskiego jedzenia, jak się da. 

Czy myślał pan kiedyś o powrocie do Włoch, oczywiście ze swoją polsko - włoską rodziną?

Nie. Tam jest o wiele trudniejsze życie niż tu. Włochy jako kraj turystyczny w dobie koronawirusa totalnie podupadły. Zwykłe rodziny mają naprawdę trudności z utrzymaniem się. Do tego dochodzi problem masowej emigracji zza Morza Śródziemnego. Tutaj, w Polsce jest spokojnie, bezpiecznie. Pomimo polityki, inflacji itd. Dla dobra mojej rodziny nigdy bym nie ryzykował - z sentymentu - przenoszenia ich na niestabilną włoską ziemię.

 

Rozmawiała Agnieszka Andrzejewska

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Chcesz przeczytać cały artykuł? Wystarczy, że założysz konto lub zalogujesz sie na już istniejace

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama