Wypadek komunikacyjnych wywrócił ich życie do góry nogami. Będąc w połowie ciąży patrzyła, jak jej mąż gaśnie w oczach. Lekarze przekonywali, że jego dni są policzone. Ona niestrudzenie przyjeżdżała do szpitala płacząc i błagając o jeszcze jedną szansę. Gdyby nie 4-letnia wtedy Zuzia i nienarodzony jeszcze Bruno, nie miałaby sił do walki. - Gdyby nie dzieci, to nas już by nie było. Wiem to na pewno. Michał dwa razy umierał, a ja dzień w dzień puszczałam mu głos Zuzi, która mówiła, jak bardzo go kocha i na niego czeka - mówi Joanna Szymczyk.
Dziś odwiedza męża w Bonifraterskim Centrum Zdrowia w Marysinie (Piaski, pow. gostyński) i wierzy, że wspólnie wygrają tę walkę i wrócą do domu za Poznaniem. - Jestem u Michała kiedy tylko mogę. Mówię, że musi wrócić, bo ja męża mogę mieć drugiego, ale nasze dzieci drugiego ojca już mieć nie będą i żaden facet nie będzie ich kochał tak, jak on – dodaje.
Pan Michał był zdrowym, dobrze zbudowanym facetem. Lubił oglądać walki bokserskie i jeździć na motorze crossowym. Z wykształcenia był stolarzem, więc czasem majsterkował, przy okazji ucząc małą Zuzię, jak wbijać gwoździe. Żona Joanna pracowała jako spedytor międzynarodowy, nieco później zaczęła udzielać korepetycji. Wypadek, który wywrócił ich życie do góry nogami, wydarzył się w sierpniu 2018 roku. Mężczyzna miał wtedy 38 lat. - Michał jechał do pracy. Młoda dziewczyna wyjechała mu z drogi podporządkowanej prosto pod samochód. Zderzył się najpierw z nią, a potem wpadł do rowu i tam uderzył w betonowy mostek. Z wraku wyciągała go straż pożarna, a akcją dowodził nasz sąsiad. Potem helikopter zabrał go do szpitala. Stan był tak ciężki, że zarówno strażacy, jak i ekipa z helikoptera byli przekonani, że Michał do szpitala nie doleci – relacjonuje jego żona.
Nie dawali mu szans
Diagnoza była bezlitosna: zbicie mózgu, udar niedokrwienny pnia mózgu i konaru móżdżku, co skutkowało niedowładem czterokończynowym. Mężczyzna nie mówił, nie przełykał. Miał zbite płuca, serce, złamania, zwichnięcia i problemy ze wzrokiem. Nikt nie dawał mu szans na przeżycie. 1,5 miesiąca przebywał na poznańskim OIOM-ie, później „przerzucono go” na oddział urazów wielonarządowych. - Michał lał się przez ręce, w międzyczasie przeżył sepsę, która dosłownie go zjadała. Bałam się, że przestaną go leczyć – relacjonuje żona. Lekarze zaproponowali, aby mężczyznę umieścić w zakładzie opiekuńczo-leczniczym (tzw. ZOL), na co żona nie wyraziła zgody. Wiedziała, że jej mąż do końca życia będzie patrzył w sufit. - Beczałam tak, że ze szpitala wychodziłam po kolanach. Wmawiali mi, że Michał nie ma świadomości, że obrażenia są tak duże, że nic z niego nie będzie. A przecież ja widziałam, że gdy do niego mówiłam, to z jednego oka leciały mu łzy - twierdzi kobieta. Była wtedy w połowie drugiej ciąży.
Całą historię przeczytacie na www.gostynska.pl - TUTAJ.
Na Michała Szymczyka można przekazać 1% swojego podatku. Numer KRS 0000570224, cel szczegółowy: Michał Szymczyk. Można także wesprzeć rodzinę poprzez wpłaty na stronie Caritasu www.uratujecie.pl/potrzebujacy/MICHAL